Krążyłem wzrokiem po każdym możliwym kącie, aby tylko nie spojrzeć w oczy Paulowi. Był dziś jakiś taki... zły i niezadowolony. Najpierw zmierzył mnie dokładnie od góry do dołu, gdy tylko minąłem próg salonu i dołączyłem do niego i Harry'ego, a potem zaczął niemal wypalać wzrokiem. Siedziałem obok mojego chłopaka i to był błąd. Od tego momentu zdawał się być jeszcze bardziej wkurzony. Może dlatego, że Harry wcale nie krył się z tym, co jest między nami. Jego dłoń nawet na moment nie wypuściła mojej z uścisku. Jego palce były wplecione w moje i zdecydowanie czułem się z tym dobrze, nie zwracając uwagi na konsekwencje tego. Paul jedynie zmierzył nas obu wzrokiem, unosząc jedną brew ku górze. Trudno było rozczytać czy mu to przeszkadza, czy nie. Jego twarz nie wyrażała bowiem żadnych emocji, prócz zdziwienia.
- Macie wybór. Zaczynamy od wytłumaczenia, co się dzieje między wami, od powiedzenia mi, dlaczego media twierdzą, że One Direction się rozpada czy od tej sprawy z Louis'm, bo Harry nie opowiedział za dużo, to jak?
Jego beznamiętny ton głosu był niemal groźny.
- Co?! - spytał Harry wyraźnie zaskoczony jego słowami. Nie ukrywam, też byłem, bo dlaczego niby zespół ma się rozpaść? - O co chodzi z nami? Jakie media? Co?!
- Gdy jeszcze Zayn leżał w szpitalu, ty i Louis zaczęliście kłócić się na korytarzu. Albo mogliście załatwić to po cichu, albo poczekać aż wrócicie do domu, ale na litość boską, czy wy naprawdę czasami nie myślicie o konsekwencjach? - opanowanie ulatniało się z każdym jego słowem, był coraz wścieklejszy.
- Zapomniałem, okey? - krzyknął Harry - Miałem do tego to pieprzone prawo. On zachował się jak totalny skurwysyn. Skrzywdził mnie i Zayna, więc do cholery, mogłem się wściec! I mój chłopak przez to wylądował w szpitalu, tobie by nerwy nie puściły?
Paul chciał już coś odkrzyknąć, bo usta otworzył szeroko, a jego czoło delikatnie się zmarszczyło, jednak w ostatniej chwili zaniemówił.
- Tak - zaczął spokojniej Styles - ja i Zayn jesteśmy w związku.
- Czyli wtedy nas okłamaliście?
- Nie, wtedy to było trochę inaczej. Nieważne zresztą. Co za problem wytłumaczyć mediom, że tu bujda?
- Żaden, ale najpierw powiedz, o co chodziło z Lou - poprosił, podstawiając sobie do ust filiżankę.
Harry spojrzał na mnie porozumiewawczo, a ja tylko przytaknąłem głową na znak, żeby on mówił. I tak też zrobił. Zaczął opowiadać od samego początku, począwszy od docinek Tomlinsona w naszą stronę przed jego urodzinami, przez sytuacje z jego przyjęcia, a kończąc na akcji w szpitalu. Powiedział wszystko. Nie zapomniał również wspomnieć, że miałam zamiar skoczyć, co też Paula niebywale zdziwiło i trochę wystraszyło. Na szczęście udało się go przekonać, że to było, minęło i nie wróci. Przejął się również nami. Zapytał otwarcie, co z nim zrobimy. Nie bronił go, nie próbował jakoś usprawiedliwić, nie powiedział, żebyśmy wzięli się w garść. Chyba jemu on również tym zachowaniem podpadł.
- Ale co masz na myśli? - zapytałem.
- A jest możliwość, aby One Direction skończyło swoją karierę? Przynajmniej jako zespół - powiedział Harry całkiem poważnym tonem.
Zamarłem, jako jedyny z naszej trójki. Starszy od nas mężczyzna nie był jakoś specjalnie zdziwiony jego propozycją, tylko czekał, aby chłopak rozwinął swoją wypowiedź.
- Nie chcę już z nim śpiewać, wiem, że to będzie ciężkie także dla Zayna, a wszyscy zdajemy sobie sprawę, że One Direction bez jednego z naszej piątki nie będzie już One Direction. Przykro mi to mówić, ale proszę, Paul, zrozum nas - podniósł na niego swój przepełniony nadzieją wzrok. Głos w głowie coś mi szeptał, był w podziwie, że chłopak jest zdolny do takiego poświęcenia.
- To niemożliwe.
- Dlaczego? Na pewno coś da się zrobić.
- Ale nie tylko ty jesteś w tym zespole, Styles. Poza tym, daj się też wypowiedzieć jemu - wskazał dłonią na mnie - a potem pogadam z resztą.
- Ale Zayn się ze mną zgadza - dodał pospiesznie, na co Paul zgromił go wzrokiem i zaraz spojrzał na mnie.
- Ale ja... - zaciąłem się. Owszem, z Tomlinsonem nie chciałem mieć już nic wspólnego, ale nie byłoby to fair w stosunku do Liama i Nialla, oni nic złego nie zrobili, bo to nie ich wina, że Louis jest jaki jest, czyli gorszy typ od niejednego skurwiela, chodzącego po tej ziemi. Nie wiedziałem, co mam zrobić. - nie wiem. Z jednej strony chcę z Louis'm zerwać kontakt, co będzie możliwe tylko, dzięki rozwiązaniu zespołu, ale z drugiej co z Niallem i Liamem? Oni nie są niczemu winni.
- A jeśli on was przeprosi?
- To nie zmieni faktu, iż był, jest i nadal zostanie skurwysynem - syknął przez zaciśnięte zęby Harry.
- Dobra, pogadam z chłopakami, okey? Ach, oglądaliście gazety z wczoraj może? - spojrzał na nas pytająco, oboje pokręciliśmy przecząco głowami - Są zdjęcia, jak wychodzicie ze szpitala, razem i trzymacie się za łapki. Na szczęście, z tego nie zrobili takiej wielkiej afery. Bardziej się przejmują, co się stało, że jesteś w takim stanie, jakim jesteś.
Speszyłem się, będąc obiektem, którego uważnie zlustrował. On jest naprawdę czasami denerwujący!
- Właśnie, musimy się ukrywać? - jak gdyby nigdy nic wypalił młodszy ode mnie chłopak.
Paul przez chwilę nic nie mówił, zdawał się analizować, jakie konsekwencje to za sobą poniesie.
-Tak - odpowiedział stanowczym tonem, jednocześnie wstając z kanapy. - Do zobaczenia.
Nie czekał na nasza odpowiedź. Po prostu wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Harry spojrzał na mnie. Kąciki jego ust podniosły się do góry, ukazując tym sposobem szereg śnieżnobiałych zębów. Trwał tak przez dłuższą chwilę, aż zrobiło mi się głupio.
- Mam coś na twarzy? - odruchowo przetarłem dłonią usta i policzki.
- Nie.
- To dlaczego tak się patrzysz?
- Tak o, po prostu - wzruszył ramionami. - Jedziesz ze mną po firanki? Nie lubię jak mi rano słońce świeci.
~ ~ ~
Po wejściu do sklepu od razu się rozdzieliliśmy. Harry oznajmił, że pójdzie poszukać firanek, a mnie kazał poszukać jakiegoś zestawu świeczek i wziąć takie, która najbardziej będą mi odpowiadać. Jakbym słyszał moją mamę. Uwielbiała takie duperele trzymać w domu. Minąłem kilka półek w poszukiwaniu świeczek, jednak nadal ich nie widziałem. Ten sklep nie należał, co prawda, do największych, ale nie był też mały. Kilkanaście minut później w końcu znalazłem rzecz dla Styles'a. Wybór nie należał do najłatwiejszych. Zapachów było od groma, nie wspominając już o rozmiarach i różnego rodzaju innych udziwnieniach. Do metalowego koszyczka wrzuciłem pudełko z dwunastoma waniliowymi, takie samo również o zapachu cynamonu oraz truskawek. Wychodząc z tej alejki, trafiłem na tą część sklepu z łóżkami i materacami. Moją uwagę przykuł jakiś "zdrowotny materac". Aby rzeczywiście sprawdzić jego działania, z ciekawości oczywiście, położyłem się na nim i przymknąłem oczy. Był miękki, cóż, naprawdę wygodny. Jednak bez rewelacji.
Już miałem się podnieść, gdy wyczułem, jak miejsce obok mnie się zapada. W momentalnym odruchu rozwarłem powieki, spoglądając prosto na roześmianą twarz Harry'ego.
- Masz świeczki? - spytał, a ja w odpowiedzi jedynie uniosłem metalowy koszyk do góry. Uśmiechnął się pod nosem, zbliżając się nieco. W jednej chwili poczułem jak jego usta składają krótki pocałunek na moich wargach.
- Co ty...?
- Chodź już - wstał z materaca i ruszył przed siebie. Prędko pobiegłem za nim, kierując się prosto do kas, gdzie również i on zmierzał.
Po zapłaceniu za zakupy od razu wsiedliśmy do samochodu. Obydwoje chcieliśmy już wrócić do domu, do siebie. Prawda była taka, że tylko w tym mieszkaniu będziemy mogli być sobą. Albo raczej będziemy musieli. Czy chciałem tego? Jasne, że nie. W końcu miałem go dla siebie, ale i tak jesteśmy zmuszeni kryć się ze swoim szczęściem. To męczące.
Weszliśmy do windy, Harry nie czekając na nic, po prostu wtulił się we mnie, a jego usta powędrowały na moją szyję. Zaczął naznaczać ją mokrymi pocałunkami. Język zwinnie pracował po odsłoniętej skórze, chwilę później doszedł do moich ust, które obrysował powoli, ale namiętnie. Tak się zaczęło. Ułamek sekundy później, oboje zatraciliśmy się we wzajemnych pocałunkach. Tak umilaliśmy sobie drogę windą i wszystko byłoby idealnie, gdyby nie fakt, że nagle rozległ się dźwięk otwieranych drzwi, a to wcale nie było nasze piętro. Speszeni oderwaliśmy się od siebie, jak oparzeni i spojrzeliśmy na dziewczynę, która stanęła bez słowa obok nas.
- Nic nie powiem - zapewniła w momencie z poważną miną, wciskając guzik na ostatnie piętro.
- No wiesz... kuźwa - zaklął pod nosem Harry.
- Luzik, młody, nie denerwuj się. Jestem diretionerką, ale z całym szacunkiem, ty nie wyglądasz na osobę hetero - spojrzała na loczkowatego, który wciąż trzymał moją dłoń.
- Skoro jesteś directionerką, to dlaczego nie wrzeszczałaś i nie rzuciłaś się na nas? No wiesz, twoi idole mieszkają tam gdzie ty, nie cieszy cię to? - wdał się z nią w rozmowę Hazza. - No i z całym szacunkiem, ale nie "młody", jestem od ciebie starszy.
- Mój brat ma dwadzieścia cztery lata na niego też tak wołam. Mówię tak do każdego. Nie no, cieszy, cieszy. Wczoraj już widziałam,jak wnosiliście rzeczy, a nie będę wrzeszczeć, nie lubię, gdy ludzie uznają mnie za wariatkę - posłała nam uroczy uśmiech.
Musiałem przyznać, że wyglądała przesłodko i niewinnie, jednak jej cięty język wszystko komplikował. Jej twarz była niczym u porcelanowej lalki. Jasna karnacja, włosy w odcieniu popielatego blondu zaplecione były w jeden warkocz, opadający na jej lewę ramię, maleńkie, różowe usteczka i zielone oczy, niczym dwa starannie wypolerowane szmaragdy. Urody to zapewne pozazdrości jej nie jedna dziewczyna.
- To jak, ten widok zostawisz dla siebie? - spytałem błagalnym tonem.
- Jasne, tylko pytanko... a może stwierdzenie. Ludzie raczej bardziej wierzyli w Larry'ego, a nie Zarry'ego.
- Tak, wiemy to. Ale to dosyć zawiła historia - zapewnił ją zielonooki. - Tak w ogóle, to dlaczego jedziesz na dach?
- Lubię czasami tam posiedzieć, porozmyślać - w momencie posmutniała - rozstałam się dziś z chłopakiem.
Nie wiedząc, co odpowiedzieć, przytuliłem ją do siebie na chwilę i zaproponowałem, aby nas odwiedziła. Ta jednak ku mojemu zdziwieni, odmówiła ze stwierdzeniem, że chce pobyć sama. Pożegnaliśmy się z nią, gdy winda zatrzymała się na naszym piętrze.
Już miałem się podnieść, gdy wyczułem, jak miejsce obok mnie się zapada. W momentalnym odruchu rozwarłem powieki, spoglądając prosto na roześmianą twarz Harry'ego.
- Masz świeczki? - spytał, a ja w odpowiedzi jedynie uniosłem metalowy koszyk do góry. Uśmiechnął się pod nosem, zbliżając się nieco. W jednej chwili poczułem jak jego usta składają krótki pocałunek na moich wargach.
- Co ty...?
- Chodź już - wstał z materaca i ruszył przed siebie. Prędko pobiegłem za nim, kierując się prosto do kas, gdzie również i on zmierzał.
Po zapłaceniu za zakupy od razu wsiedliśmy do samochodu. Obydwoje chcieliśmy już wrócić do domu, do siebie. Prawda była taka, że tylko w tym mieszkaniu będziemy mogli być sobą. Albo raczej będziemy musieli. Czy chciałem tego? Jasne, że nie. W końcu miałem go dla siebie, ale i tak jesteśmy zmuszeni kryć się ze swoim szczęściem. To męczące.
Weszliśmy do windy, Harry nie czekając na nic, po prostu wtulił się we mnie, a jego usta powędrowały na moją szyję. Zaczął naznaczać ją mokrymi pocałunkami. Język zwinnie pracował po odsłoniętej skórze, chwilę później doszedł do moich ust, które obrysował powoli, ale namiętnie. Tak się zaczęło. Ułamek sekundy później, oboje zatraciliśmy się we wzajemnych pocałunkach. Tak umilaliśmy sobie drogę windą i wszystko byłoby idealnie, gdyby nie fakt, że nagle rozległ się dźwięk otwieranych drzwi, a to wcale nie było nasze piętro. Speszeni oderwaliśmy się od siebie, jak oparzeni i spojrzeliśmy na dziewczynę, która stanęła bez słowa obok nas.
- Nic nie powiem - zapewniła w momencie z poważną miną, wciskając guzik na ostatnie piętro.
- No wiesz... kuźwa - zaklął pod nosem Harry.
- Luzik, młody, nie denerwuj się. Jestem diretionerką, ale z całym szacunkiem, ty nie wyglądasz na osobę hetero - spojrzała na loczkowatego, który wciąż trzymał moją dłoń.
- Skoro jesteś directionerką, to dlaczego nie wrzeszczałaś i nie rzuciłaś się na nas? No wiesz, twoi idole mieszkają tam gdzie ty, nie cieszy cię to? - wdał się z nią w rozmowę Hazza. - No i z całym szacunkiem, ale nie "młody", jestem od ciebie starszy.
- Mój brat ma dwadzieścia cztery lata na niego też tak wołam. Mówię tak do każdego. Nie no, cieszy, cieszy. Wczoraj już widziałam,jak wnosiliście rzeczy, a nie będę wrzeszczeć, nie lubię, gdy ludzie uznają mnie za wariatkę - posłała nam uroczy uśmiech.
Musiałem przyznać, że wyglądała przesłodko i niewinnie, jednak jej cięty język wszystko komplikował. Jej twarz była niczym u porcelanowej lalki. Jasna karnacja, włosy w odcieniu popielatego blondu zaplecione były w jeden warkocz, opadający na jej lewę ramię, maleńkie, różowe usteczka i zielone oczy, niczym dwa starannie wypolerowane szmaragdy. Urody to zapewne pozazdrości jej nie jedna dziewczyna.
- To jak, ten widok zostawisz dla siebie? - spytałem błagalnym tonem.
- Jasne, tylko pytanko... a może stwierdzenie. Ludzie raczej bardziej wierzyli w Larry'ego, a nie Zarry'ego.
- Tak, wiemy to. Ale to dosyć zawiła historia - zapewnił ją zielonooki. - Tak w ogóle, to dlaczego jedziesz na dach?
- Lubię czasami tam posiedzieć, porozmyślać - w momencie posmutniała - rozstałam się dziś z chłopakiem.
Nie wiedząc, co odpowiedzieć, przytuliłem ją do siebie na chwilę i zaproponowałem, aby nas odwiedziła. Ta jednak ku mojemu zdziwieni, odmówiła ze stwierdzeniem, że chce pobyć sama. Pożegnaliśmy się z nią, gdy winda zatrzymała się na naszym piętrze.
~ ~ ~
Dwie godziny. Minęły dwie godziny odkąd siedzimy w salonie i razem oglądamy jakiś film. Wszystko ładnie, pięknie, ale on był taki obojętny. Próbowałem Harry'ego jakoś zaczepić, całowałem go w szyję, bawiłem się szczupłymi palcami chłopaka, nawet dłoń wsunąłem pomiędzy jego uda, ale on ani drgnął. Kilka razy odpowiedział na te czułości, ale nigdy czymś "poważniejszym". Czułem się źle. Tak jakbym nagle przestał się mu podobać. Tak, czułem się źle z tym, że osoby, z którymi nawet nie był w związku, pieprzyły się z nim, a ja, jako jego chłopak, jeszcze nie.
- Poddaję się - jęknąłem, biorąc ze stołu pilota. Czym prędzej nacisnąłem czerwony guzik, po czym nagle w pokoju zrobiło się cicho.
- O co ci chodzi? -spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- Jak to o co? - wstałem z sofy - Jesteś ze mną z litości, prawda? Ugh, Harry! - tupnąłem nogą, niczym mały, rozwydrzony dzieciak - O wiele łatwiej by było, gdybym miał dziurę, no nie? Albo no nie wiem... kuźwa! Czy ja ci się w ogóle jeszcze podobam?
Musiałem brzmieć żałośnie i desperacko, ale moja cierpliwość się już skończyła.
- Jasne, że mi się podobasz. Zayn, dlaczego ty myślisz, że nie? - stanął ze mną twarzą w twarz.
Zbliżyłem się do niego, odległość dzieląca nasze ciała po prostu zniknęła. Objąłem go w talii i nachyliwszy się do jego ucha, wyszeptałem najbardziej zmysłowym tonem, jaki dałem radę wypuścić ze swoich ust:
- Kochaj się ze mną - po tych słowach przygryzłem lekko płatek jego ucha. - Ile mam czekać? Harry, to boli. Ta jebana świadomość, że wszystkich zaliczyłeś wokół, a mnie nie, cholernie rani.
- A nie za szybko?
- Nie chcesz? - zapytałem, odsuwając się od niego na długość wyprostowanych rąk.
- Chcę, bardzo chcę. Ale ty... jesteś już gotowy?
- Cóż, będę musiał zapomnieć o tym, że ty i Louis... ale nieważne! Zróbmy to, proszę.
- Jeśli nie chcesz, my nie musimy... - zaczął mówić, jednak nie dałem mu skończyć, przymykając jego usta swoimi.
- Przestań się tłumaczyć i zabierz mnie do tej cholernej sypialni, na to jebane łóżko i rozbierz do naga, pieść aż stracę resztki człowieczeństwa.
Nie wiem, co mnie napadło. Zazdrość zżerała mnie od środka. Chciałem tego. Teraz. Pragnąłem zakleszczyć go w mocnym uścisku, tak żeby nasze nagie ciała ocierały się o siebie. Nic chyba nie zdołałoby mnie w tej chwili powstrzymać.
W mgnieniu oka znaleźliśmy się na wspomnianym przeze mnie miejscu, zatraceni w czułych pocałunkach. Harry zaczął na mnie napierać coraz mocniej, w wyniku czego zaraz oboje opadliśmy na łóżku. Usadowił się na mnie okrakiem, dłonie wsuwając pod moją koszulkę. Tak szybko to się działo. Inaczej niż w filmach. Nie było atmosfery, przyciemnionego światła, ani kadzidełek i świeczek. Było zwykłe łóżko, ogarnięty mrokiem pokój, rozwalona pościel i my. Nie pachniało niczym słodkim, wręcz przeciwnie. Było duszno. Chwilę później zarejestrowałem, że jestem już bez górnej garderoby. Chcąc również mu się odwdzięczyć, szybko podniosłem jego t-shirt do góry i przecisnąłem przez głowę, zaraz wyrzucając ją gdzieś w bok. Miałem wrażenie, że zaraz go stracę. Z tej też obawy mocno zacisnąłem palce na jego talii i przyciągnąłem go do siebie. Był teraz mój i tylko mój. Chyba czytał mi w myślach, bo zaraz już przyssał się do mojej szyi, a potem z iskierkami w oczach spoglądał na swoje dzieło.
- Jesteś najważniejszy, nie zapominaj - musnął moje wargi - Zarry... Zarry Stylik. Brzmi cudownie, prawda? - zapytał cicho, całując moje ucho. Ustami przejechał wzdłuż linii szczęki, schodząc co kilka sekund coraz niżej. Najpierw szyja, potem obojczyk. Chwilę dłużej zatrzymał się przy mych sutkach, które również obcałował. Językiem przemierzał po moich brzuchu, jadąc w dół. Zatrzymała go dopiero linia moich spodni.
Jakby pytając, podniósł wzrok na mnie i niepewnie chwycił w palce pasek od moich spodni. Energicznie przytaknąłem głową, co też zachęciło go do dalszego działania.
Gdy już zostałem tylko w bokserkach, bo nawet o moich skarpetkach nie zapomniał, znów zawisł nade mną, a jego wargi ponownie pieściły odkrytą skórę. Teraz miały większe pole do popisu. Uznałem, że teraz pora na mnie, więc zacząłem majstrować przy jego beżowych spodniach. Z Harry'ego pomocą zsunęły się z jego nóg, a szczęk klamry uderzającej się o podłogę, rozbrzmiał w naszych uszach, co jednak nie przeszkodziło nam w dalszych działaniach.
Zmierzaliśmy do tego, czego tak bardzo pragnąłem, gdy nagle, jak na złość, ktoś zaczął dzwonić do Styles'a. Ten jednak to olał i nie przestawał pieścić mojego ciała. I mnie to również nie przeszkadzało, ale gdy dzwonek ucichł, a potem kolejny raz dane było nam go usłyszeć, w końcu nie wytrzymałem.
- Odbierz - warknąłem zniecierpliwiony.
- Nie teraz...
- Odbierz, bo to nam nie da spokoju.
Mruknął coś pod nosem i zgramolił się z łóżka. Po ciemku szukał spodni, po dźwięku dochodzącym przy ścianie, w końcu odnalazł swoją komórkę i odebrał, gdy ktoś wykonywał już trzecie połączenie.
- Tak? - zapytał, wyraźnie siląc się na miły. - Tak, a co? - odparł, zdezorientowany - Mówisz poważnie? Cholera - zaklął - Nie, nie będę czekać do jutra. Słyszę, w jakim jesteś stanie. Zadzwonię jak będę niedaleko, na razie.
Mówił smutnym, ale i lekko poddenerwowanym tonem. Gdy skończył rozmowę, spojrzał na mnie ze skruszoną miną.
- Kto to?
- Louisa - odparł szeptem - Jest u Florence, matka wyrzuciła ją z domu. Znalazła test ciążowy i doszło do ostrej kłótni. Muszę po nią jechać.
- A my? - zapytałem z resztą nadziei w głosie.
- Przepraszam, Zayn. Ona jest w strasznym stanie. Dokończymy to, obiecuję - zapewnił, ubierając na siebie z powrotem to, co jeszcze chwilę wcześniej sam pomagał mi zdjąć z siebie.
- Jasne, rozumiem - odparłem markotnie.
Miał wychodzić, gdy w ostatniej chwili spojrzał w moja stronę, gdzie wciąż leżałem na łóżku, prawie nagi.
- Jedziesz ze mną?
- Sam nie trafisz? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie, chcąc aby wręcz wyczuł, jak bardzo jestem zawiedziony.
- Trafię, ale...
- Jedź, nie dyskutuj.
Podbiegł do mnie i ostatnio raz przed wyjściem pocałował.
- Przepraszam - krzyknął raz jeszcze na pożegnanie.
I stało się. Wciął kluczyki z szafki, nałożył buty, zarzucił na siebie płaszcz i wyszedł, zostawiając mnie samego w pustym mieszkaniu. Momentalnie stało się tak cicho, że nawet odgłos wydychanego przeze mnie powietrza, stawał się nie do zniesienia.
___
Przeprasza za błędy, dodaję już, zaraz sprawdzę, abyście dłużej nie czekali. Przepraszam, że tak długo nie dodawałam. Mam ze sobą lekkie problemy. Obiecuję poprawić się i mam nadzieję, że kolejny uda mi się napisać szybciej. Ach, no i nie mogę wstawić filmiku nagranego dla Was, ponieważ blogspot mnie nie kocha. Sad but true. :c
- Poddaję się - jęknąłem, biorąc ze stołu pilota. Czym prędzej nacisnąłem czerwony guzik, po czym nagle w pokoju zrobiło się cicho.
- O co ci chodzi? -spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- Jak to o co? - wstałem z sofy - Jesteś ze mną z litości, prawda? Ugh, Harry! - tupnąłem nogą, niczym mały, rozwydrzony dzieciak - O wiele łatwiej by było, gdybym miał dziurę, no nie? Albo no nie wiem... kuźwa! Czy ja ci się w ogóle jeszcze podobam?
Musiałem brzmieć żałośnie i desperacko, ale moja cierpliwość się już skończyła.
- Jasne, że mi się podobasz. Zayn, dlaczego ty myślisz, że nie? - stanął ze mną twarzą w twarz.
Zbliżyłem się do niego, odległość dzieląca nasze ciała po prostu zniknęła. Objąłem go w talii i nachyliwszy się do jego ucha, wyszeptałem najbardziej zmysłowym tonem, jaki dałem radę wypuścić ze swoich ust:
- Kochaj się ze mną - po tych słowach przygryzłem lekko płatek jego ucha. - Ile mam czekać? Harry, to boli. Ta jebana świadomość, że wszystkich zaliczyłeś wokół, a mnie nie, cholernie rani.
- A nie za szybko?
- Nie chcesz? - zapytałem, odsuwając się od niego na długość wyprostowanych rąk.
- Chcę, bardzo chcę. Ale ty... jesteś już gotowy?
- Cóż, będę musiał zapomnieć o tym, że ty i Louis... ale nieważne! Zróbmy to, proszę.
- Jeśli nie chcesz, my nie musimy... - zaczął mówić, jednak nie dałem mu skończyć, przymykając jego usta swoimi.
- Przestań się tłumaczyć i zabierz mnie do tej cholernej sypialni, na to jebane łóżko i rozbierz do naga, pieść aż stracę resztki człowieczeństwa.
Nie wiem, co mnie napadło. Zazdrość zżerała mnie od środka. Chciałem tego. Teraz. Pragnąłem zakleszczyć go w mocnym uścisku, tak żeby nasze nagie ciała ocierały się o siebie. Nic chyba nie zdołałoby mnie w tej chwili powstrzymać.
W mgnieniu oka znaleźliśmy się na wspomnianym przeze mnie miejscu, zatraceni w czułych pocałunkach. Harry zaczął na mnie napierać coraz mocniej, w wyniku czego zaraz oboje opadliśmy na łóżku. Usadowił się na mnie okrakiem, dłonie wsuwając pod moją koszulkę. Tak szybko to się działo. Inaczej niż w filmach. Nie było atmosfery, przyciemnionego światła, ani kadzidełek i świeczek. Było zwykłe łóżko, ogarnięty mrokiem pokój, rozwalona pościel i my. Nie pachniało niczym słodkim, wręcz przeciwnie. Było duszno. Chwilę później zarejestrowałem, że jestem już bez górnej garderoby. Chcąc również mu się odwdzięczyć, szybko podniosłem jego t-shirt do góry i przecisnąłem przez głowę, zaraz wyrzucając ją gdzieś w bok. Miałem wrażenie, że zaraz go stracę. Z tej też obawy mocno zacisnąłem palce na jego talii i przyciągnąłem go do siebie. Był teraz mój i tylko mój. Chyba czytał mi w myślach, bo zaraz już przyssał się do mojej szyi, a potem z iskierkami w oczach spoglądał na swoje dzieło.
- Jesteś najważniejszy, nie zapominaj - musnął moje wargi - Zarry... Zarry Stylik. Brzmi cudownie, prawda? - zapytał cicho, całując moje ucho. Ustami przejechał wzdłuż linii szczęki, schodząc co kilka sekund coraz niżej. Najpierw szyja, potem obojczyk. Chwilę dłużej zatrzymał się przy mych sutkach, które również obcałował. Językiem przemierzał po moich brzuchu, jadąc w dół. Zatrzymała go dopiero linia moich spodni.
Jakby pytając, podniósł wzrok na mnie i niepewnie chwycił w palce pasek od moich spodni. Energicznie przytaknąłem głową, co też zachęciło go do dalszego działania.
Gdy już zostałem tylko w bokserkach, bo nawet o moich skarpetkach nie zapomniał, znów zawisł nade mną, a jego wargi ponownie pieściły odkrytą skórę. Teraz miały większe pole do popisu. Uznałem, że teraz pora na mnie, więc zacząłem majstrować przy jego beżowych spodniach. Z Harry'ego pomocą zsunęły się z jego nóg, a szczęk klamry uderzającej się o podłogę, rozbrzmiał w naszych uszach, co jednak nie przeszkodziło nam w dalszych działaniach.
Zmierzaliśmy do tego, czego tak bardzo pragnąłem, gdy nagle, jak na złość, ktoś zaczął dzwonić do Styles'a. Ten jednak to olał i nie przestawał pieścić mojego ciała. I mnie to również nie przeszkadzało, ale gdy dzwonek ucichł, a potem kolejny raz dane było nam go usłyszeć, w końcu nie wytrzymałem.
- Odbierz - warknąłem zniecierpliwiony.
- Nie teraz...
- Odbierz, bo to nam nie da spokoju.
Mruknął coś pod nosem i zgramolił się z łóżka. Po ciemku szukał spodni, po dźwięku dochodzącym przy ścianie, w końcu odnalazł swoją komórkę i odebrał, gdy ktoś wykonywał już trzecie połączenie.
- Tak? - zapytał, wyraźnie siląc się na miły. - Tak, a co? - odparł, zdezorientowany - Mówisz poważnie? Cholera - zaklął - Nie, nie będę czekać do jutra. Słyszę, w jakim jesteś stanie. Zadzwonię jak będę niedaleko, na razie.
Mówił smutnym, ale i lekko poddenerwowanym tonem. Gdy skończył rozmowę, spojrzał na mnie ze skruszoną miną.
- Kto to?
- Louisa - odparł szeptem - Jest u Florence, matka wyrzuciła ją z domu. Znalazła test ciążowy i doszło do ostrej kłótni. Muszę po nią jechać.
- A my? - zapytałem z resztą nadziei w głosie.
- Przepraszam, Zayn. Ona jest w strasznym stanie. Dokończymy to, obiecuję - zapewnił, ubierając na siebie z powrotem to, co jeszcze chwilę wcześniej sam pomagał mi zdjąć z siebie.
- Jasne, rozumiem - odparłem markotnie.
Miał wychodzić, gdy w ostatniej chwili spojrzał w moja stronę, gdzie wciąż leżałem na łóżku, prawie nagi.
- Jedziesz ze mną?
- Sam nie trafisz? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie, chcąc aby wręcz wyczuł, jak bardzo jestem zawiedziony.
- Trafię, ale...
- Jedź, nie dyskutuj.
Podbiegł do mnie i ostatnio raz przed wyjściem pocałował.
- Przepraszam - krzyknął raz jeszcze na pożegnanie.
I stało się. Wciął kluczyki z szafki, nałożył buty, zarzucił na siebie płaszcz i wyszedł, zostawiając mnie samego w pustym mieszkaniu. Momentalnie stało się tak cicho, że nawet odgłos wydychanego przeze mnie powietrza, stawał się nie do zniesienia.
___
Przeprasza za błędy, dodaję już, zaraz sprawdzę, abyście dłużej nie czekali. Przepraszam, że tak długo nie dodawałam. Mam ze sobą lekkie problemy. Obiecuję poprawić się i mam nadzieję, że kolejny uda mi się napisać szybciej. Ach, no i nie mogę wstawić filmiku nagranego dla Was, ponieważ blogspot mnie nie kocha. Sad but true. :c